Nadszedł
dwudziesty pierwszy lutego, a cała szkoła huczała z
podekscytowania zbliżającym się festynem. Każdy kręcił się
niespokojnie w ławkach, szepcząc z osobami, którzy siedzieli
najbliżej, a ja ze znudzeniem wpatrywałam się w nauczyciela
historii. Czy byłam podekscytowana tym festynem? Nie. Ale
napracowałam się nad nim i byłam zmęczona. Stresowałam się, że
coś pójdzie nie tak i cała odpowiedzialność spadnie na mnie, bo
to ja byłam odpowiedzialna za porządek i za to, czy wszystko idzie
jak należy.
Kiedy
piątkowe lekcje wreszcie dobiegły końca, z westchnieniem udałam
się do swojej szafki, żeby zabrać z niej książki od biologii i
trygonometrii. Korytarze były już prawie puste, gdyż wszyscy jak
najszybciej wyszli na dwór, żeby zobaczyć jak to wszystko
wyglądało, a ja powłóczyłam nogami za nimi. Cóż, miałam
jeszcze dużo pracy związanej z tą akcją, którą powinnam się
zająć, ale najpierw pojechałam do domu, żeby się przebrać i
zabrać wszystkie potrzebne rzeczy. Jako organizatorka miałam
specjalny strój, w którym musiałam chodzić, mimo moich odruchów
wymiotnych. Składał się on z białej bluzki z falbanami, gdzie się
tylko dało, granatowych szortów oraz botków w stylu kowbojskim. Do
tego moje włosy musiałam związać w dwa kucyki. Wyglądałam
niczym dziewczyna z rancza. Brakowało tylko źdźbła słomy między
zębami. Chloe zazwyczaj miała dobre pomysły, ale chyba ostatnio
miała gorsze dni, ponieważ ten strój był porażką nad porażkami
i miałam spory problem z wyjściem do ludzi tak skąpo ubrana.
Na
litość boską, tam będą dzieci.
Będąc
z powrotem pod szkołą, westchnęłam głęboko. Było tam mnóstwo
ludzi, którzy pchali się do wejścia. Nie mogłam zebrać się w
sobie, żeby wysiąść z samochodu tak ubrana, jednak świadomość,
że inne dziewczyny również będą tak wyglądały, nieco mnie
pocieszała. Wzięłam głęboki oddech i wyszłam z samochodu,
uprzednio zabierając z niego moją torebkę i podkładkę z różnymi
papierami. Jako zastępca głównej organizatorki miałam masę zajęć
i gdy tylko weszłam na plac (na szczęście nie musiałam stać w
kolejce), jakiś chłopak podbiegł do mnie i zaczął wrzeszczeć,
że jedna z budek do robienia zdjęć została zdewastowana. Jęknęłam
głośno, zdając sobie sprawę, że ten festyn będzie bardziej
koszmarny niż się zapowiadał.
Po
załatwieniu sprawy z budką do zdjęć, ruszyłam wzdłuż pierwszej
alejki. Całość składała się z czterech głównych uliczek, przy
których stały atrakcje takie jak: karuzele, budki z różnymi
grami, gabinet strachów, kabiny do robienia zdjęć, kilka wózków
z lodami i watą cukrową a na samym końcu czwartej alejki stał
gwóźdź całego wesołego miasteczka, czyli diabelski młyn. Szłam
alejkami, odhaczając kolejne pozycje na mojej liście atrakcji,
rozglądając się przy okazji za kimś znajomym.
– Wow!
– Obok mnie pojawił się Sean z szerokim uśmiechem na twarzy,
skanując mnie wzrokiem. – Gorąco wyglądasz. No wiesz, nawet
pociągałabyś mnie, gdyby...
– Nie
kończ. – Uniosłam dłoń do góry, wiedząc do czego zmierzał.
– Tylko
mówię. – Wzruszył ramionami, idąc obok mnie i zaglądając mi
przez ramię na arkusz, który właśnie wypełniałam.
– Sprawdziłeś
czy wszystko działa? Są jakieś problemy techniczne? Jeżeli coś
nie działa, mam tu gdzieś numery do odpowiednich osób. –
Starałam się odnaleźć odpowiednią kartkę.
– Dee,
wyluzuj. Wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Zabaw się.
– Oczywiście.
– Wywróciłam oczami, rozglądając się dookoła.
– Walker!
– Usłyszeliśmy za naszymi plecami głośny krzyk, więc
odwróciliśmy się w tamtą stronę. Trener szedł w naszą stronę,
dmuchając wściekle w niebieski gwizdek. – Rusz swoją leniwą
dupę i wynocha na boisko. I gdzie do cholery jest nasz kapitan?!
Sean
posłał w moją stronę zbolały uśmiech i dobiegł trenera, zanim
ten zaczął porządnie krzyczeć. Śmiejąc się pod nosem, doszłam
do budki z buziakami, którą zajmowały się cheerleaderki. Chloe
stała w dwóch uroczych kucykach i kiwała się w rytm
rozbrzmiewającej muzyki, tym samym zachęcając do podejścia do jej
budki.
– Ależ
tu dzikie tłumy! – wrzasnęła, gdy mnie zobaczyła, a ja
skinęłam głową. – Widziałam nawet Dana.
Zmarszczyłam
brwi, zaskoczona. Daniel wyraźnie dał mi do zrozumienia kilka dni
temu, że nie ma najmniejszego zamiaru iść na 'tą beznadziejną
wiejską imprezę'.Wiedziałam, że to dla niego świetna okazja,
żeby znów sięgnąć po alkohol albo po dragi. To, że wciągu
ostatnich dni zachowywał się normalnie jeszcze o niczym nie
świadczyło. Może chciał po prostu uśpić moją czujność.
Kiedy
otwierałam usta, żeby zapytać Chloe, gdzie go widziała, ona
uprzedziła mnie.
– Był
tu jakieś dziesięć minut temu. Szukał cię.
– Mówił
o co chodzi?
– Nie,
ale wyglądał na zdenerwowanego.
Coś
wisiało w powietrzu, a ja nagle poczułam się jakbym była
obserwowana przez miliony oczu. Próbując stłumić swój niepokój,
rozejrzałam się dookoła, ale wszystko wyglądało normalnie.
Jednak moja podświadomość krzyczała, że moje przeczucia są
słuszne.
– Dee.
– Chloe nachyliła się w moją stronę. – Mam do ciebie małą
prośbę.
– Mam
coś sprawdzić? – spytałam.
– Nie.
Za kilka minut mamy występ na boisku i ktoś musi się zając naszym
stoiskiem. – Jej oczy powiększyły się dwukrotnie, błagając,
żebym się zgodziła.
– Okej.
– Rzuciłam jej sarkastyczny uśmiech. – Zajmę się tym. Idźcie.
Chloe,
krzycząc, że mnie kocha. odeszła w stronę boiska razem zresztą
dziewczyn, a ja zajęłam ich miejsce. Ponownie rozejrzałam się
dookoła, ale tym razem chciałam sprawdzić, czy nikt nie zamierza
tutaj podejść. Odwróciłam się tyłem do alejki i sięgnęłam po
mój telefon. Zero nieodebranych połączeń i nieodczytanych
wiadomości. Wybrałam numer Daniela i czekałam aż odbierze, jednak
tego nie zrobił.
– Uciekłem
trenerowi. – Usłyszałam za sobą wesoły głos mojego przyjaciela
i odwróciłam się do niego. – I teraz, jeżeli nie masz nic
przeciwko, chcę wesprzeć zbiórkę. – Posłał mi szeroki uśmiech
i poruszał zabawnie brwiami, kładąc przede mną kilka dolarów.
Zamrugałam
kilkakrotnie, nachylając się w jego stronę, by za chwilę złożyć
na dwóch jego policzkach po całusie. Odsunęłam się po chwili od
niego, uśmiechając się, ponieważ na jego skórze zostały
czerwone ślady po moich ustach.
Jednak
za chwilę mój wzrok przykuło zupełnie coś innego. Jakiś
mężczyzna stojący kilka metrów dalej przy budce z hot dogami
przyglądał mi się. Miał na głowie kaptur i stał w cieniu, ale
jego głowa była skierowana prosto na mnie. Był wysoki i potężnie
zbudowany. Na moim odkrytym ciele pojawiła się gęsia skórka.
– Dee?
– Sean powolnie odwrócił głowę w kierunku, w którym patrzyłam.
Ale czarna postać zniknęła, wtapiając się w tłum ludzi.
Zacisnęłam
dłonie w pięści i posłałam mojemu przyjacielowi krzywy uśmiech.
Zajęłam się kolorowymi serduszkami leżącymi na stole, układając
je. Musiałam czymś zająć swoje ręce i myśli. W mojej głowie
pojawiły się obrazy z przeszłości, i jak slajdy, kolejno
przeskakiwały po sobie. Miałam deja vu. Przedtem też tak było.
Zignorowałam moje złe przeczucia, ostrzeżenia, które wysyłała
moja podświadomość i do czego to doprowadziło? Odpowiedź miałam
wyrytą w mojej głowie. Była jak bolesna blizna, która zostanie we
mnie na zawsze, a ja nigdy nie będę miała siły, by ją usunąć.
– Okej
– mruknął Sean, wbijając we mnie swoje brązowe oczy. – Co się
dzieje?
– Chyba
widziałam mojego brata – skłamałam i spojrzałam w bok. Nie
mogłam spojrzeć mu w oczy, bo od razu zauważyłby, że kłamię, a
ja naprawdę nie miałam zamiaru martwić go moimi chorymi obawami.
Już wystarczająco się o mnie troszczył.
– Mam
go poszukać?
– Sean,
myślę, że powinieneś wracać do dzieciaków na boisko, zanim
trener obetnie ci jaja – wymusiłam śmiech, który nieco przekonał
mojego przyjaciela.
Chłopak
roześmiał się głośno, odrzucając głowę w tył. Popatrzył na
mnie rozbawiony i powiedział:
– Jasne.
Zresztą już wiem, kto mnie zastąpi – mrugnął do mnie i
odszedł. Obserwowałam jak Sean przybija piątkę z Mattem i obaj
rozmawiają, patrząc w moją stronę. Za kilka chwil Matthew stał
naprzeciwko mnie, uśmiechając się z zadowoleniem.
– Chyba
polubię country – roześmiał się, taksując mnie wzrokiem. –
Powinnaś częściej się tak ubierać. – Pochylił się w moją
stronę, formując usta w dzióbek.
– Najpierw
musisz wesprzeć akcję. – Wywróciłam oczami, wskazując na słoik
stojący nieopodal.
Matt
wyjął z kieszeni kilka pogiętych banknotów i włożył je do
słoika, nie spuszczając ze mnie oczu. Oparłam łokcie o stół i
przysunęłam swoją twarz do jego. I już czułam się dobrze. Jego
usta poruszały się wolno, dostosowując tempo do moich, jedną
dłonią bawił się moim kucykiem. Zamknęłam oczy i rozkoszowałam
się jego bliskością.
– Elson!
Zabieraj stąd swoją napaloną dupę w tej sekundzie! – Tuż obok
pojawił się trener i zagwizdał w gwizdek, który wydał z siebie
niemiły, wysoki odgłos. Zacisnęłam usta, żeby pohamować uśmiech
i opuściłam głowę w dół. Czułam jak moje policzki stają się
ciepłe.
– Tak
jest, trenerze. – Zasalutował mój chłopak i puścił mi oczko.
Patrzyłam jak znikają w tłumie.
Zostałam
sama, mając nadzieję, że żaden inny chłopak tutaj nie podejdzie.
Naprawdę nie miałam ochoty na całowanie kogokolwiek innego oprócz
mojego chłopaka. Ze znudzeniem obserwowałam, jak ludzie chodzą
uśmiechnięci, jedząc watę cukrową lub hot dogi, głośno
rozmawiając i śmiejąc się. Zapadł już zmierzch, a wiszące
wszędzie kolorowe lampki nadawały temu miejscu wyjątkowy klimat.
Żałowałam, że nie miałam na sobie wygodnych jeansów i koszulki,
i że nie chodziłam z przyjaciółmi po festynie, korzystając ze
wszystkich atrakcji tego miejsca.
Po
kilku jakże nudnych minutach zauważyłam, że w moją stronę
kierowała się dwójka chłopaków, których nie znałam, a których
na pewno nie miałam ochoty całować. Wykrzywiłam twarz w grymasie
i posłałam im niechętne spojrzenia, mając nadzieję, że zmienią
zdanie i odejdą w drugą stronę. Jednak oni nie zawrócili, tylko
posłali sobie znaczące uśmieszki. Westchnęłam zrezygnowana,
rozglądając się dookoła w poszukiwaniu ratunku.
– Cześć.
– Jeden z nich uśmiechnął się do mnie, a ja poczułam od niego
alkohol. Cudownie.
– Szykuj
się na buziaka swojego życia – odparł drugi i oparł się o
stolik, mrugając do mnie.
– Budka
jest nieczynna. – Starałam się brzmieć miło. Odsunęłam się
krok w tył i zmierzyłam wzrokiem dwójkę chłopaków. Wyglądali
na młodszych ode mnie, ale wcale im to nie przeszkadzało, a alkohol
tylko zagrzewał ich, żeby spróbowali mnie poderwać.
– Maleńka
– wymruczał pierwszy.
– Budka
nieczynna – wycedziłam przez zaciśnięte zęby, mierząc ich
chłodnym spojrzeniem.
Nadal
stali w tych samych miejscach i spoglądali na, mnie uśmiechając
się z rozbawieniem.
– Nie
słyszeliście? Budka jest nieczynna. – Nagle znikąd pojawił się
kumpel Hemmingsa, którego imienia nie dane mi było poznać. Złapał
jednego chłopaka za rękaw i bez większego wysiłku odrzucił go w
tył. Jego kolega widząc to, szybko się oddalił. Chłopak podniósł
na mnie wzrok, a na jego ustach zamajaczył cień uśmiechu.
– Nie
ma za co – powiedział sardonicznie i wsadził dłonie do kieszeni
swoich czarnych jeansów.
– Poradziłabym
sobie sama. – Wzruszyłam ramionami i znów zaczęłam porządkować
serca leżące na ladzie, ignorując chłopaka. Miałam nadzieję, że
sobie pójdzie, a Chloe niedługo wróci.
Chłopak
zaśmiał się gardłowo i oparł się dłońmi o stolik. Popatrzyłam
na jego ogromne dłonie i uniosłam brwi do góry.
– Czego
chcesz? – Przeniosłam spojrzenie z jego rąk na twarz. Jego oczy
patrzyły na mnie ze dziwnym błyskiem.
– Tak
się składa, że miałem zamiar wesprzeć akcję charytatywną –
odparł.
Gapiłam
się na niego zbita z tropu. Nie miałam pojęcia, czy żartował,
czy mówił poważnie, ale cofnęłam się o krok. Zerknęłam w
stronę boiska, mając nadzieję, że zobaczę tam Matta lub Seana.
Chłopak
patrzył na mnie rozśmieszony, a ja dopiero po chwili uświadomiłam
sobie, co mam na sobie i jak wyglądają moje włosy. Posłałam mu
skonsternowane spojrzenie. Blondyn wyciągnął z tylnej kieszeni
kilka dolarów i włożył je do słoika. Zacisnęłam zęby i
zmierzyłam go morderczym spojrzeniem. Chłopak przeniósł wzrok ze
słoika na moją twarz, która była wykrzywiona w grymasie.
– Budka
jest nieczynna – powiedziałam ironicznie. – Więc odejdź.
– Najpierw
mi powiedz, gdzie znajdę twojego braciszka.
Rozchyliłam
zaskoczona usta, łudząc się, że się przesłyszałam. Jeżeli mój
brat znów się w coś wpakował, zabiję go. Czy on naprawdę jest
takim idiotą, żeby zadawać się z nimi?
– Chyba
powiedziałam wam, żebyście zostawili go w spokoju. –
Przekrzywiłam głowę na bok z zaciętym wyrazem twarzy.
– Słuchaj.
– Nachylił się w moją stronę, patrząc mi prosto w twarz. Jego
bliskość mnie dekoncentrowała. – Nie obchodzą mnie twoje
żałosne groźby. Powiedz mi, gdzie jest Dan.
– Idź.
Do. Diabła. – zaakcentowałam każde słowo, nieugięcie
wytrzymując jego palące spojrzenie.
Chłopak
zaśmiał się ponuro, kręcąc głową.
– Chyba
się nie zrozumieliśmy – powiedział i przyjął złowrogi wyraz
twarzy.
– Błąd.
To ty mnie nie zrozumiałeś – przyjęłam podobny wyraz twarzy do
niego. – Naprawdę myślisz, że boję się ciebie?
– Może
powinnaś zacząć.
Prychnęłam
pod nosem, jednak nie odważyłam się spojrzeć mu w twarz.
– Czego
chcesz od Dana? – spytałam. Nerwowo bawiłam się swoimi palcami,
spoglądając na twarz chłopaka.
– Im
mniej wiesz, tym lepiej śpisz – rzucił w moją stronę złośliwy
uśmiech. – Mam do niego małą sprawę i spokojnie, nie zamierzam
go pobić – dodał, unosząc ręce do góry.
Wyraźnie
widziałam jego rozbawienie. Ale co go tak śmieszyło?
– Chcesz
wiedzieć, gdzie jest mój brat? – zapytałam i nie czekając na
odpowiedź, dodałam: – To go poszukaj.
Posłałam
mu fałszywy, słodki uśmiech. Skrzyżowałam ramiona na piersi i
cierpliwie czekałam aż chłopak coś powie. Ale on tylko patrzył
na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy, mierząc mnie natarczywym
wzrokiem.
– Delilah
– wymówił moje imię, a ja się wzdrygnęłam. – Współpracuj
ze mną, a damy tobie i twojemu bratu święty spokój.
– Chłopaku
Którego Imienia Nie Znam. – Naśladowałam ton jego głosu. –
Stój tu dalej, a zadzwonię na policję.
Znów
się zaśmiał, ale tym razem w jego śmiechu nie było cienia
wesołości. Tracił cierpliwość.
– Proszę,
dzwoń – odparł chłodno.
Zmrużyłam
na niego oczy i wypuściłam powietrze przez usta. Popatrzyłam na
jego twarz, na której spodziewałam się dostrzec to samo
rozbawienie, które malowało się na niej kilka chwil temu. Jednak
patrzył na mnie ciemnymi oczami ze złości i zaciskał zęby.
– O
co ci do cholery chodzi? Nie mam pojęcia, kim jesteś i czego chcesz
od mojego brata. Nie mam pojęcia, co mój brat ma z tobą wspólnego.
Nie mam pojęcia, czego chcesz ode mnie. – Syczałam. – Myślisz,
że staniesz przede mną i spojrzysz na mnie groźnie, a ja powiem ci
wszystko, co chcesz wiedzieć? Myślisz, że wzbudzasz we mnie
strach? Wiesz co we mnie wzbudzasz? Odruchy wymiotne, więc zejdź mi
z oczu zanim wyrzygam swój obiad na twoją twarz.
– Widzę,
że i ty i twój brat macie zdolność do pakowania się w kłopoty –
uśmiechnął się złośliwie w moją stronę.
– Widzę,
że ty i twój kumpel Hemmings macie ochotę trafić do więzienia.
Mina
chłopaka przyprawiła mnie o ciarki na plecach. Był zły i zaciskał
dłonie w pięści. Jednak nie obawiałam się go, bo byliśmy w
miejscu publicznym i nie mógł mi nic zrobić.
– Naprawdę
myślisz, że tymi pustymi groźbami mnie przestraszysz? Dam ci małą
radę. – Nachylił się, a jego usta znalazły się przy moim uchu.
– Mniej oczy szeroko otwarte.
Mimo
że na dworze było ciepło, zadrżałam. Starałam się opanować
emocje i wyglądać na niewzruszoną jego słowami. Wzięłam głęboki
wdech i poczułam jego wodę kolońską. Po sekundzie chłopak stał
wyprostowany i lustrował mnie wzrokiem.
– Och,
i mam na imię Ashton – mrugnął do mnie i odwrócił się. Za
kilka sekund zniknął z mojego pola widzenia, zostawiając mnie samą
z nierównym oddechem i drżącymi dłońmi. Byłam wytrącona z
równowagi jak nigdy. Przetarłam twarz dłońmi, jakby ten gest miał
wymazać mętlik z mojej głowy.
Ashton.
Dziękuję ci, że podałeś mi swoje imię, teraz policja namierzy
cię jeszcze łatwiej, pomyślałam z ironią. Miałam zamiar
powiedzieć o wszystkim ojcu, ponieważ wtedy ci psychopaci daliby
mojemu bratu spokój. Wtedy wróciłoby wszystko do normy, wróciłby
mój brat. Wszystko byłoby dobrze. Byłoby jak dawniej. Jednak
miałam przeczucie, że wcale tak nie będzie, że Dan nie zmieni
swojego zachowania i będzie się ode mnie oddalał, a ja stracę
najbliższą mi osobę. Nie mogłam uwierzyć, że mój brat w
ostatnich miesiącach tak bardzo się zmienił. Kiedyś byliśmy
nierozłączni, rozmawialiśmy o wszystkim, razem surfowaliśmy,
oglądaliśmy filmy. Dlaczego nie mogliśmy wrócić do tamtych
czasów? Dlaczego nie mogliśmy znów być dla siebie wsparciem?
Zmieniliśmy się oboje i widocznie te zmiany nie wyszły nam na
dobre. Ja znalazłam sobie nowych przyjaciół, chłopaka, którzy
stali się dla mnie jak rodzina. A Dan? Dan zauważył, że do nas
nie pasuje.
Zresztą,
jak mogłam mieć pretensje do mojego brata o to, że się ode mnie
oddalił? Przecież to ja zostawiłam go pierwsza. To ja zaczęłam
spędzać większość czasu z Chloe, Mattem, Seanem, a nie z nim.
Mój brat zmienił się już dawno, ale byłam zbyt zajęta sobą,
żeby to zobaczyć. Może próbował mnie prosić o pomoc, a ja go
odtrącałam? Jak mogłam być tak ślepa, żeby nie zauważyć jak
mój brat stał się taki obcy? To moja wina. To wszystko moja wina.
Gdybym poświęcała mu więcej czasu... Może nadal byłby moim
najlepszym przyjacielem, a żaden Hemmings nie wchodziłby nam w
drogę. Wszystko byłoby dobrze, gdyby tylko poświęciła mu więcej
uwagi...
– Dee!
Podskoczyłam
wystraszona, a moje ręce powędrowały do miejsca, gdzie znajduje
się serce. Odetchnęłam głęboko, widząc zbliżającą się do
mnie Chloe. Ucieszyłam się, że wreszcie będę mogła odejść od
tej cholernej budki i iść poszukać mojego brata, zanim Ashton go
znajdzie.
– Muszę
iść – rzuciłam sucho Chloe i ruszyłam pędem ku końcowi
alejki.
Moje
ciasne spodenki ograniczały ruchy moich nóg i strasznie wpijały mi
się tyłek. Czułam się idiotycznie w tych ubraniach, bo nie dość,
że były za ciasne, to jeszcze więcej odkrywały niż powinny, a ja
źle czułam się tak ubrana. Odgoniłam poczucie wstydu i skupiłam
się na odnalezieniu mojego brata. Rozglądałam się na boki, mając
nadzieję, że wychwycę w tłumie sylwetkę mojego brata. Zewsząd
otaczały mnie rozpraszające odgłosy, przed oczami przebiegały mi
nieznajome twarze, co jakiś czas zderzałam się z jakimś ciałem.
Bełkotałam pod nosem ciągle 'przepraszam', próbując przedrzeć
się przez tłum. Przyśpieszyłam, kiedy kątem oka zobaczyłam
twarz mojego brata. Rozpychając się łokciami, podążałam w
kierunku, gdzie widziałam Daniela, lecz kiedy tam dotarłam jego już
nie było. Jęknęłam głośno i obróciłam się wokół własnej
osi, lustrując twarze otaczających ludzi.
– Dan!
– wrzasnęłam, próbując przekrzyczeć otaczający mnie harmider,
gdy zobaczyłam mojego brata.
Chłopak
odwrócił się w moją stronę, a krew w moich żyłam zawrzała.
Ruszyłam w jego stronę, ignorując odgłosy niezadowolonych ludzi,
których odpychałam na boki. Mój brat był pijany. Znowu. Wzięła
głęboki oddech i złapałam go za ramię, odciągając na bok.
– Zwariowałeś?
– Wysyczałam, mierząc go wściekłym spojrzeniem. – Jeżeli
jakiś nauczyciel cię zobaczy, wylecisz ze szkoły.
– O
co ci znowu chodzi? – warknął, wywracając oczami.
– Muszę
cię stąd zabrać – powiedziałam sama do siebie i złapałam go
za rękę. – Schyl głowę – rozkazałam mu, kiedy z powrotem
weszliśmy w główną aleję.
– Dee?
Zacisnęłam
usta i spojrzałam na niego chłodno, szykując się na kolejną falę
pretensji. Daniel przekrzywił głowę na bok i powiedział:
– Uroczo
wyglądasz.
Wyrwałam
swoją dłoń z jego uścisku i trzepnęłam go w głowę, rzucając
w jego stronę obraźliwymi epitetami.
– Delilah!
– Usłyszałam za plecami krzyk i odwróciłam się.
– Dzięki
Bogu, Jade – odparłam z ulgą i wymusiłam uśmiech. –
Potrzebuję twojej pomocy. Mogłabyś przejąć moje obowiązki?
– Jasne.
Wszystko okej? – Jade posłała mi pytające spojrzenie, które za
chwilę przeniosła na stojącego ze spuszczoną głową Dan.
– Muszę
odwieść go do domu.
Wręczyłam
dziewczynie podkładkę z kartkami, które nie były jeszcze do końca
wypełnione i podziękowałam jej, po czym odeszłam, ciągnąc za
sobą Daniela. Musieliśmy iść dłuższą drogą, żeby dostać się
na parking i nie wpaść na nauczycieli, którzy wyraźnie dali
uczniom do zrozumienia, że na festynie ma nie być alkoholu i
pijanych nastolatków, a jeżeli będzie inaczej, wyciągną
odpowiednie konsekwencje. Dan prawdopodobnie wyleciałby ze szkoły,
bo już nie pierwszy raz przebywał na terenie szkoły pod wpływem
alkoholu. Daniel milczał prawdopodobnie wiedzą, że przesadził, a
ja byłam zbyt wściekła, żeby skleić w głowie kilka mądrych
zdań, które mogłabym mu wykrzyczeć prosto w twarz.
Na
parkingu było ciemno i pusto. Musiałam wytężyć swój wzrok, by
znaleźć mój samochód. Kręciłam się po omacku między autami,
szukając odpowiedniego, ale nigdzie go nie wiedziałam. Wyciągnęłam
z torebki kluczyki, po czym nacisnęłam guzik odblokowujący na
pilocie. Mój samochód wydał z siebie charakterystycznie piknięcie
i zamigotał światłami kilka metrów przed nami.
– Chodź
– rzuciłam sucho do Daniela.
Od
mojego samochodu dzieliło mnie już kilka kroków, kiedy usłyszałam
głośny huk, a alarm jednego ze stojących samochodów zaczął
piszczeć, raniąc moje uszy. Spojrzałam w kierunku tamtego auta,
mrużąc oczy. Zauważyłam kilka ciemnych niewyraźnych postaci,
więc pognałam w ich stronę, wcale nie myśląc nad tym, co robię
i jak może się to skończyć. Moich uszu dobiegł żałosny jęk, a
za chwilę zachrypnięty głos, który już doskonale znałam. Moje
serce biło szybko, a dłonie zaczynały się pocić ze
zdenerwowania, kiedy zbliżałam się tam. Moje oczy przyzwyczaiły
się do panujących wokół ciemności i doskonale widziałam trójkę
wysokich sylwetek i jedną skuloną na ziemi. Zacisnęłam dłonie w
pięści i zatrzymałam się, kiedy trójka chłopaków spojrzała w
moją stronę. Przełknęłam głośno ślinę, starając się
dostrzec coś więcej w ciemnościach. Za sobą słyszałam
zaniepokojone krzyki mojego brata, ale ignorowałam je, wpatrując
się w postać leżącą na ziemi. Znałam tego chłopaka. To był
Marco, siedziałam w nim w jednej ławce na biologii. Podniosłam
wzrok na pozostałą trójkę i wzięłam głęboki oddech.
Rozpoznałam Ashtona i Hemmingsa, ale nie znałam ich kompana. Ashton
warknął coś do dwójki chłopaków, a oni odsunęli się od Marco.
Chłopak jęknął i próbował się podnieść. Podeszłam jeszcze
bliżej, lekceważąc wrogie spojrzenia trzech chłopaków.
– Znowu
ty – splunął Luke, patrząc na mnie spode łba.
– Znowu
wy – mruknęłam.
Moje
serce biło szybko, a krew szumiała mi w uszach. Skupiłam się na
swoi oddechu, czekając na rozwój wydarzeń. Nie wiedziałam, co
powinnam zrobić, ale miałam dosyć tego, że oni terroryzowali
ludzi, których znałam i na których mi zależało.
– Marco?
– sapnęłam, przyklękając przy chłopaku. – Wszystko w
porządku?
– Marshall,
nie wtrącaj się – fuknął na mnie Ashton, a ja posłałam mu
wściekłe spojrzenie.
– Jak
mam się nie wtrącać? – Wstałam i spojrzałam mu prosto w twarz.
W żyłach krążyło mi wystarczająco dużo adrenaliny, by mówić
bez zająknięcia się. – Jak mam się nie wtrącać? –
powtórzyłam głośniej moje pytanie. – To jest moja szkoła, moi
znajomi, a wy to niszczycie. Nie wiem, o co w tym wszystkim chodzi.
On też wisi wam pieniądze za nielegalne wyścigi? – Wskazałam
brodą na Marco, który wciąż siedział na ziemi, trzymając się
za głowę. – Pobicie, nielegalne wyścigi, szantaż, zakłócanie
spokoju. Mogę wymieniać dalej, ale sądzę, że policja ma więcej
w waszych aktach.
– Delilah.
– Usłyszałam za sobą głos Daniela, a za chwilę jego ramiona
owinęły się wokół moich, odciągając mnie od Ashtona.
– Puść
mnie – wysyczałam i wyrwałam się z jego uścisku. – Dzwonię
na policję. Nie będę dłużej tolerować ich zachowania.
Luke
zaśmiał się, jakby groźba wezwania policji nie zrobiła na nim
większego wrażenia. Dołączył do swojego kumpla i spojrzał na
mnie z politowaniem.
– Daniel,
zabierz ją stąd. Przeszkadza nam w interesach – rzucił Hemmings,
a ja zazgrzytałam zębami.
– Interesach?
Waszym zdaniem pobicie jest załatwieniem interesów?
Wzięłam
głęboki oddech i spojrzałam na nich z nie dowierzaniem. Jak oni
mogli tak robić? Kim oni są? Spojrzałam w stronę Marco, który
próbował się podnieść, ale trzeci chłopak kopnął go w klatkę
piersiową, co spowodowało, że Marco z jękiem upadł na ziemię.
– Nie
dotykaj go – warknęłam w jego stronę i dobiegłam do mojego
kolegi. Kucnęłam przy nim i oceniłam jego stan. Wyglądał
okropnie, z rozciętej wargi płynęła krew, ściekając po brodzie
na jego koszulkę, która była cała w ziemi, jego lewe oko było
spuchnięte. Domyślałam się również, że mógł mieć uszkodzone
żebra i masę siniaków na całym ciele. Ignorując palący wzrok
wszystkich, wyciągnęłam telefon z torebki. Miałam zamiar
zadzwonić na pogotowie. a później na policję. Jednak ktoś wyrwał
mi komórkę z ręki i cisnął nią o ziemię. Mój telefon rozpadł
się na kawałki.
Wstałam
na równe nogi i spojrzałam na Luke'a. Starałam się swoim ciałem
zasłonić Marco tak, by żaden z nich nie mógł do niego podejść.
Nie mogłam pozwolić, żeby którykolwiek z nich zbliżył się do
niego. Zacisnęłam zęby i oddychałam ciężko, jak po
przebiegnięciu maratonu. W moich żyłach wrzała czysta nienawiść
i złość.
– Delilah
– powiedział Dan i pokręcił przecząco głową.
– Daj
mi swój telefon. – Wyciągnęłam rękę w stronę mojego brata,
patrząc na niego wyczekująco. Nie miałam zamiaru się poddać i
dać im odejść po tym wszystkim, co zrobili Marco. Daniel pokręcił
głową i cofnął się.
Przełknęłam
głośno ślinę i zamrugałam kilkakrotnie, żeby odgonić piekące
zły. Poczułam się tak, jakby mnie spoliczkował. Jak on mógł
zostawić mnie w takiej sytuacji? To był cios, którego się nie
spodziewałam, ale musiałam wziąć się w garść.
– O
co tu do cholery chodzi? – Odwróciłam się w stronę Luke'a.
– O
to, że jak zaraz nie zejdziesz mi z drogi, to pożałujesz –
warknął i zrobił krok w moją stroną, a ja automatycznie cofnęłam
się o krok. Nie czułam się już tak pewnie, jak chwilę temu.
– Hemmings
– upomniał go Ashton, co chłopak zignorował.
Zacisnęłam
usta, żeby pohamować łzy i wyprostowałam się. Nie mogłam im
pozwolić na to, żeby dalej bili Marco.
– Za
kogo ty się uważasz? Myślisz, że pozwolę wam na to wszystko?
Myślisz, że będę patrzeć jak kopiecie leżącego? Nie zbliżaj
się do mnie, popaprańcu.
Dopiero
po sekundzie zorientowałam się, że powiedziałam to na głos. Luke
zacisnął dłonie w pięści. Nieznajomy chłopak obszedł mnie i
Marco, znikając z mojego pola widzenia. Czułam, że tracę kontrolę
nad sytuacją i nie miałam pojęcia, co mogło się za sekundę
wydarzyć. Jednak nadal stałam w tym samym miejscu, nie zwracając
uwagi na ostrzeżenia wysyłane przez moją intuicję. Zaczynałam
się bać, ale nie mogłam im tego pokazać. Nie mogli zobaczyć, że
się łamię, bo wykorzystaliby to przeciwko mnie.
– Delilah
– mruknął zniecierpliwiony Dan, którego najwyraźniej cała ta
sytuacja przerosła.
– Nie
odzywaj się – warknęłam, nawet na niego nie patrząc. Nie
spuszczałam wzroku z Hemmingsa i Ashtona. – Zostawcie go w spokoju
– powiedziałam do dwójki chłopak stojących przede mną. Mimo
panujących dookoła ciemności doskonale widziałam złość na ich
twarzach. Przeszkodziłam im w, jak oni to nazwali 'interesach'.
– Znów
zaczniesz nam grozić? – Wyśmiał mnie Hemmings. – Odejdź, to
chociaż tobie nie stanie się krzywda.
– A
jeżeli tego nie zrobię?
Luke
wziął głęboki oddech i stanął przede mną. Musiałam odchylić
głowę do tyły, żeby spojrzeć mu w twarz. Nie sądziłam, że
jest aż tak wysoki.
– Odejdź
stąd.
– Nie.
Spojrzałam
na Daniela, który stał z boku i z zaniepokojeniem przyglądał mi
się. Jednak nie zrobił nic, żeby mi pomóc. Ręce mi drżały,
oddech był niespokojny i zaczynałam się pocić. Zerknęłam przez
ramię na kaszlącego i wykończonego Marco, który chwiejnie stał
na nogach.
Luke
skinął głową, patrząc na jakiś punkt za moimi plecami, a za
chwilę ktoś złapał mnie w tali i odciągnął do tyłu. Zaczęłam
wrzeszczeć i szarpać się, jednak nie miałam w sobie takiej siły,
by wyrwać się z rąk trzeciego chłopaka. W mojej głowie panował
mętlik, nie umiałam logicznie myśleć. Chłopak widząc mój opór,
zacieśnił uścisk. Moje czyny wyprzedziły myśli, kiedy z całej
siły uderzyłam chłopaka łokciem w brzuch. Ten nieco poluzował
uścisk, co wykorzystałam i nadepnęłam go obcasem na stopę.
– Ty
mała suko – syknął i próbował mnie znów złapać, ale byłam
szybsza.
W
ostatniej chwili stanęłam przed Hemmingsem, kiedy ten miał zamiar
znów uderzyć Marco. Pięść chłopaka zatrzymała się tuż przed
moją twarzą. Zakołowało mi się w głowie, a moje nogi odmawiały
posłuszeństwa. Spojrzałam mu w oczy, oddychając płytko. Luke
odepchnął mnie i gdyby nie mój brat, który pojawił się w
ostatniej chwili, upadłabym na ziemię.
Niemogępłakać,
niemogępłakać, niemogępłakać, powtarzałam w
głowie jak mantrę. Byłam zbyt oszołomiona, by zareagować na
kolejny cios zadany Marco przez Luke'a. Słyszałam, że Ashton coś
mówił, ale nie rozumiałam ani słowa. Wszystko wokół mnie
wirowało, jedynym dźwiękiem, jaki do mnie dochodził był
niewyraźny bełkot, pochodzący nie wiadomo skąd.
Bez
chwili namysłu, wyciągnęłam z kieszeni bluzy mojego brata telefon
i odsunęłam się od niego jak najszybciej.
– Koniec
tego! – wrzasnęłam, zwracając na siebie uwagę. Trzymałam
telefon w górze tak, by mogli go zobaczyć. – Dzwonię na policję!
Drżącymi
dłońmi starałam się wystukać odpowiedni numer. Łzy napływające
mi do oczy, zamazały widok, a w głowie panował chaos, przez który
nie mogłam przypomnieć sobie odpowiedniego numeru.
– Wystarczy
tego przedstawienia – ryknął Ashton.
Spojrzałam
na niego, szczękając zębami, Luke odsunął się od Marco, a
trzeci chłopak zbliżył się do mnie uważnie śledząc moje ruchy.
Oblizałam wargi i zacisnęłam dłonie, wbijając sobie paznokcie w
skórę. Lekki ból sprawił, że oprzytomniałam. Zerknęłam na
Marco, który znów leżał na ziemi, ciężko oddychając i krzywiąc
się z bólu.
– Luke,
Calum, do samochodu – warknął Ashton, a dwójka chłopaków
niechętnie wykonała jego polecenie, odchodząc. – A ty. –
Wskazał na mnie palcem, podchodząc bliżej. – Nie wchodź nam
więcej w drogę, bo inaczej się to skończy.
Jego
ciemne oczy wywołały gęsią skórkę na całym ciele, a włoski na
karku stanęły mi dęba. Lodowate spojrzenie, jakim mnie obrzucił,
przeniósł na Dana i skinął do niego głową.
Kiedy
odszedł puściłam się pędem w stronę Marco. Uklękłam na
szorstkim asfalcie, ignorując pieczenie w moich kolanach. Delikatnie
dotknęłam jego czoła i spojrzałam mu w oczy.
– Dan,
pomóż mi go podnieść.
Daniel
pomógł mi podnieść chłopaka i zaprowadzić go do mojego
samochodu.
– Delilah
– wykrztusił Marco, a ja posłałam mu łagodne spojrzenie.
Otworzyłam tylne drzwiczki mojego samochodu, a Dan posadził tam
chłopaka. Wyciągnęłam apteczkę i wyjęłam z niej gazę, którą
zmoczyłam wodą utlenioną.
– Dziękuję
– sapnął chłopak i skrzywił się, gdy oczyszczałam jego wargę.
– Dee, nie dzwoń na policję.
Spojrzałam
na niego zaskoczona i zmarszczyłam brwi.
– Zwariowałeś?
Oni mogli cię zabić. Nawet nie chcę myśleć, co by się stało,
gdybym nie zainterweniowała. Oni muszą zapłacić za to, co ci
zrobili.
– Proszę
– jęknął i spojrzał mi w oczy z rozgoryczeniem. – Mogę
wylecieć ze szkoły – dodał.
Westchnęłam
cicho i zajęłam się oczyszczaniem jego obrażeń.
– On
ma rację – mruknął Dan. – Jeżeli pójdziesz z tym na policję,
skończy się to źle i dla Marco, i dla ciebie.
– Ty
się nie odzywaj – syknęłam. – Z tobą policzę się w domu.
Skończyłam
opatrywać Marco i delikatnie pogładziłam go po spuchniętym
policzku, posyłając mu krzepiący uśmiech.
– Mam
cię zawieść do szpitala? – Spytałam.
– Nie,
jestem tylko poobijany. – Wzruszył ramionami, krzywiąc się.
– Jesteś
pewien? Możesz mieć połamane żebra, wstrząśnienie mózgu lub
jakieś urazy wewnętrzne, niewykluczone, że mogli uszkodzić jakiś
narząd i dostałeś krwotoku – powiedziałam pełna obaw.
– Dee,
dziękuję ci. Proszę, żebyś tylko odwiozła mnie do domu.
Spojrzałam
na niego troskliwie i pokiwałam głową. Wsiadłam do samochodu i
wzięłam kilka głębokich wdechów, starając się uspokoić. Nie
zamierzałam spowodować wypadku. Jeszcze tego by brakowało.
Upewniwszy się, że jestem w stanie prowadzić samochód, wyjechałam
z parkingu i włączyłam się do ruchu. Panowała między nami
cisza, którą przerywało tylko ciche pojękiwanie siedzącego z
tyłu Marco. Daniel patrzył przez okno i zaciskał dłonie w pięści
i zdawało mi się, że incydent na parkingu sprawił, że
wytrzeźwiał, a teraz bił się z myślami. Ja natomiast z całych
sił starałam skupić się na prowadzeniu samochodu, bo nie chciałam
wjechać w pierwsze lepsze drzewo czy słup. Moje nerwy były w
strzępkach i nie umiałam poradzić sobie z natłokiem myśli, które
rozsadzały mi głowę.
Co
zrobił im Marco? Co oni zrobiliby mu, gdybym się tam w porę nie
pojawiła? Przecież nie mogli go tak po prostu zabić, prawda?
Prawda? Przecież oni są jeszcze durnymi nastolatkami, nie mogą tak
po prostu krzywdzić kogo im się żywnie podoba. Najpierw mój brat,
teraz Marco. Kto będzie następny? Co mój brat i Marco mają
wspólnego z Ashtonem i Lukiem? Czy Marco też był im winien
pieniądze za zakład w wyścigach? A może wcale im nie chodziło o
pieniądze? Może po prostu dręczenie innych ludzi było dla nich
pewnego rodzaju rozrywką?
– Czego
oni chcieli? – spytałam, spoglądając na Marco w lusterku.
Chłopak
skrzywił się, gdy napotkał mój wzrok i spuścił głowę.
Milczał. Zupełnie jak mój brat. Czy to były jakieś kpiny?
Wszyscy nagle milkli, gdy pytałam o nich. Są w jakiejś dziwnej
zmowie? Przecież to absurdalne! Dwójka, czy trójka nastolatków
nie mogła budzić aż takiego strachu w innych ludziach. To
niemożliwe.
– Mówiłem
ci, żebyś się nie wtrącała – burknął Daniel, ciągle nie
odwracając wzroku od widoku za oknem.
– Dlaczego?
Podaj mi choć jeden dobry powód.
– Może
dlatego, że nic o nich nie wiesz? Nie wiesz, kim są, do czego są
zdolni i nie masz pojęcia co się stanie, kiedy ktoś wchodzi im w
drogę – powiedział Dan i sapnął zdenerwowany.
Mimo
że nie spuszczałam wzroku z drogi, wiedziałam, że Daniel patrzył
na mnie sfrustrowany.
– Więc
może mi w końcu ktoś to wszystko wyjaśni? – Zerknęłam na
niego zirytowana jego ciągłym oporem. – Jeżeli tym mi nie
powiesz, to tata na pewno coś o nich wie – ciągnęłam, starając
się go sprowokować do mówienia. – A jeżeli nie, to chętnie sam
się dowie czegoś o ludziach, którzy pobili jego syna i pewnie
jeszcze kilka osób.
Daniel
uderzył dłonią w deskę rozdzielczą, a ja podskoczyłam
wystraszona jego nagłym gestem.
– Nie
możesz po prostu zrozumieć, że nie powinnaś się w to mieszać?
Nie. Ty nie możesz
się w to mieszać!
Zacisnęłam
dłonie na kierownicy, patrząc uporczywie na samochód jadący przed
nami. W środku mnie aż wrzało, ale nic nie odpowiedziałam, bo
najzwyczajniej w świecie zabrakło mi jakiegokolwiek argumentu.
– Dee
– mruknął Marco, a nasze spojrzenia skrzyżowały się w tylnym
lusterku. – Musisz odpuścić.
– Czy
was wszystkich do końca popieprzyło?! – wybuchłam. – Nie będę
stać z boku i się temu przyglądać – syknęłam, wbijając
paznokcie w kierownice.
W
samochodzie zapanowała cisza, a atmosfera była napięta. Przez
kolejne kilka minut jechaliśmy w niezręcznej ciszy, posyłając
sobie niezadowolone spojrzenia. Dan wydawał się spięty i zerkał
na mnie nerwowo. Byłam pewna, że w myślach rzuca we mnie
najgorszymi obelgami, jakie tylko przyjdą mu do głowy.
– Delilah
– odparł Dan, a jego głos dziwnie zadrżał. Wcale nie wydawał
się zły, raczej był zaniepokojony. – Muszę cię o coś zapytać,
ale nie denerwuj się, okej?
Spojrzałam
na niego zbita z pantałyku. O co chodziło tym razem?
– Nie
jestem pewny, ale ten samochód jedzie za nami, odkąd opuściliśmy
szkolny parking. Też to zauważyłaś?
Natychmiast
przeniosłam swój wzrok i spojrzałam w lusterko. Za nami jechał
jakiś terenowy samochód. Nie umiałam określić nic więcej, ani
koloru, ani marki ani tego, czy jedzie już za nami od kilkunastu
minut. Nie pamiętałam, żeby jechał za nami wcześniej, ale mogłam
być zbyt zajęta wysuwaniem hipotez na temat Ashtona i Luke'a, żeby
go zauważyć.
– Nie
wiem – mruknęłam i przyśpieszyłam. Mój oddech znów stał się
nierówny i musiałam zacisnąć dłonie na kierownicy, żeby
opanować ich drganie. – Może to Hemmings – wycedziłam.
– On
ma inny samochód – pokręcił głową Dan.
Już
miałam zapytać go, skąd on niby to wiedział, ale fakt, że
prawdopodobnie ktoś nas śledził skupił całą moją uwagę.
Skręciłam Evans Road i spojrzałam w tylne lusterko. Samochód nie
skręcił za nami, więc Dan się pomylił.
Zatrzymałam
się przed domem Marco i poczekałam aż wysiądzie. Chłopak rzucił
tylko ciche 'dzięki' i wyszedł. Gapiłam się tępo w kierownicę i
oddychałam ciężko. Czułam okropne zmęczenie i marzyłam o tym,
by znaleźć się już w moim łóżku, gdzie będę mogła to
wszystko przemyśleć i wreszcie poczuć się bezpiecznie.
– Masz
zamiar tu stać do rana?
Fuknęłam
na Daniela i powoli ruszyłam dalej.
– Ty
wiesz, czego oni chcieli od Marco, prawda? – spytałam po kilku
minutach. Milczenie Dana tylko utwierdziło mnie w tym przekonaniu.
Westchnęłam ciężko i zacisnęłam usta. Byłam zbyt zmęczona,
żeby znów wpaść w złość i zacząć krzyczeć.
– Jasna
cholera – powiedziałam, gdy spojrzałam w tylne lusterko. – Czy
to ten sam samochód? – Spojrzałam na Daniela, mając nadzieję,
że to jakieś inne auto, a ja jestem po prostu przewrażliwiona. Dan
odwrócił się do tyłu i zaklął siarczyście.
– Myślisz,
że to przypadek? Może to oni chcą się na mnie zemścić za ten
incydent na parkingu?
– Delilah,
ani mi się waż jechać do domu – powiedział, wbijając we mnie
niespokojne spojrzenie. – Nie wiem, kto to, ale nie może
dowiedzieć się, gdzie mieszkamy.
– Albo
zatrzymam się i przemówię mu do rozsądku – odparłam
buńczucznie.
– Jedź
jak gdyby nigdy nic – rozkazał.
– Jeżeli
myślisz, że posłucham pijanego brata, to jesteś w błędzie.
– Musisz
go zgubić. – Zignorował moje słowa.
Wzięłam
kilka głębokich wdechów, żeby móc normalnie myśleć i odtworzyć
w głowie plan ulic. Skręciłam w lewo i trochę przyśpieszyłam,
nerwowo zerkając w tylne lusterko, w którym cały czas widziałam
ten sam samochód. Zaczynałam ogarniać mnie panika, której nie
umiałam opanować. Nie wiedziałam, gdzie mam jechać i jak zgubić
ten samochód, jeżeli on w ogóle nas śledził. Moja stopa nerwowo
podrygiwała na pedale gazu i miałam ochotę znacznie przyśpieszyć,
ale posłuchałam rady Daniela i jechałam normalnie.
– Gdzie
mam jechać? – spytałam, nie pokazując, że zaczynałam
panikować. – Jak mam go zgubić?
– Musisz
wyjechać na bardziej zatłoczoną ulicę, wtedy może go zgubimy –
odparł i potarł sobie skronie.
Skręciłam
na jednym ze skrzyżowań i zaczęłam jechać w stronę centrum
miasta, modląc się w duchu, żeby zgubić ten samochód. Gdy
pojawiło się wokół nas więcej aut, zmieniłam pas ruchu i
wyprzedziłam kilka pojazdów, uważnie zerkając w tylne lusterko.
Odetchnęłam głośno, kiedy nie zauważyłam za nami tego auta i
przyśpieszyłam, chcąc jak najszybciej dostać się do domu. Przez
resztę drogi nerwowo oczekiwałam pojawienia się czarnego
samochodu, ale na nic takiego się nie stało.
– Wiesz
kto to był? – Spojrzałam na Daniela, żądając jakichkolwiek
wyjaśnień.
– Niby
skąd? – warknął, a ja zmierzyłam go podejrzliwym wzrokiem.
– Idę
z tym jutro do taty. To się musi skończyć. Nie będę tolerować
tego, że ci psychole próbują mnie zastraszyć.
– Skąd
w ogóle masz pewność, że to oni?
– A
skąd ty masz pewność, że nie?
Daniel
sapnął gniewnie i odwrócił głowę w stronę okna. Skupiłam się
na swoim nierównym oddechu i na prowadzeniu samochodu. Czułam się
jak w jakimś
głupim filmie, gdzie główna bohaterka nie wie o niczym, ale musi
stawić czoła temu wszystkiemu, mimo że z góry skazana jest na
porażkę. Tylko że ja nie zamierzałam się poddać.
– Nie
mów o tym ojcu – mruknął cicho Daniel.
– Dlaczego?
– Bo
jeżeli to zrobisz, zaczną krzywdzić osoby, na których najbardziej
ci zależy, a ojciec nic nie będzie mógł zrobić.
Zamrugałam
kilkakrotnie, żeby odgonić łzy, i przełknęłam głośno ślinę.
Nie mogłam pozwolić na to, żeby ci popieprzeni kryminaliści
dotknęli kogoś jeszcze. Ale jak ja mogłam im przeszkodzić? Iść
z tym na policję, czy do taty? A co jeżeli nie znaleźliby na nich
wystarczających dowodów, żeby ich zamknąć, a oni postanowiliby
się na mnie zemścić? Może Daniel miał rację, ale przecież nie
mogłam zostawić tego w spokoju i udawać, że nic się nie stało.
– Jeżeli
taka sytuacja jeszcze raz będzie miała miejsce, po prostu pójdę
na policję – odparłam i spojrzałam przelotnie na Dana, który
się skrzywił.
Po
tym już żadne z nas nie zabrało głosu i w ciszy dojechaliśmy do
domu. Byłam zła, zmęczona, poobijana i wyczerpana psychicznie.
Moja głowa nie radziła sobie z tym wszystkim, co miało miejsce
godzinę temu. Nie umiałam wyciągnąć poprawnych wniosków,
analizując wciąż na nowo każde słowo, jakie padło z ust Ashtona
lub Luke'a. Nic nie miało sensu i nie miałam punktu, na którym
mogłabym oprzeć jakiekolwiek hipotezy. Daniel i Marco milczeli, a
ja musiałam dowiedzieć się czegoś więcej. To, że nie miałam
zamiary na razie mówić o tym ojcu, nie oznaczało, że zamierzałam
przestać 'węszyć' w tej sprawie.
Wysiadłam
z samochodu i głośno trzasnęłam drzwiczkami, chcąc w jakiś
sposób rozładować swoje nerwy, ale nawet to mi nie pomogło.
Miałam ochotę uderzyć Daniela w twarz tak, żeby został ślad.
Może wtedy dotarłoby do niego, co robi i jak mnie rani. Ja byłabym
w stanie zrobić dla niego wszystko, by tylko mu pomóc. A fakt, że
on nie zrobiłby nic dla mnie, bolał tak bardzo, że zginałam się
w pół. Jego zachowanie, gdy prosiłam go o ten głupi telefon,
zaskoczyło mnie. Prosiłam go o pomoc, prawie dostałam w twarz od
Luke'a, a on nie zrobił NIC, żeby mnie wesprzeć. Po prostu
patrzył, jak stawiałam czoła trzem większym i silniejszym ode
mnie chłopakom. I do tego milczał i nie chciał mi niczego
wyjaśnić.
Dan
posłał mi chłodne spojrzenie i wszedł do domu, a ja oparłam się
o mój samochód i zaczęłam cicho szlochać, jednak uporczywie
tamowałam łzy. Miałam dosyć, chciałam, żeby to się skończyło,
ale każda komórka w moim ciele krzyczała, że to dopiero początek
i powinnam przygotować się na więcej. Poczekałam aż chwila
słabości minie, a ja wreszcie odzyskam panowanie nad moim
rozdygotanym ciałem. Zaciskając dłonie w pięści, ruszyłam w
stronę wejścia. Zsunęłam buty ze stóp i niedbale rzuciłam je w
kąt, po czym poszłam do swojego pokoju. Kiedy tylko zamknęłam
drzwi, miałam ochotę znów zacząć szlochać, więc zacisnęłam
usta, żeby pohamować łzy i skupiłam swoje myśli na tym, co
musiałam zrobić.
Po
długim gorącym prysznicu, wzięłam tabletki na sen i wsunęłam
się pod ciepły koc. Wyłączyłam telefon, ponieważ chciałam
odciąć się od całego świata. Zostałam teraz tylko ja i moje
chaotyczne myśli, oraz potwór, który siedział w mojej głowie i
dawał o sobie znać, gdy pozwalałam sobie na otworzenie drzwi
prowadzących do przeszłości.
Od autorki: cześć! Nareszcie coś się dzieje, nareszcie rozdział, w którym jest trochę akcji, a nie same flaki z olejem! Jak wam się podoba? Co sądzicie o Luke'u? Czy Dee dobrze zrobiła broniąc Marco? A jak zareagowaliście na obojętną postawę Daniela? Czy podobał wam się rozdział? Piszcie w komentarzach. Chcę poznać wasze opinie!
Mam też małe pytanko dotyczące muzyki. Czy podoba wam się, gdy wstawiam playlistę do rozdziału, czy wolicie bez muzyki? Zależy mi na waszym zdaniu. Ja osobiście uważam, że muzyka nadaje fajnego klimatu i lepiej można wczuć się w fabułę. Ale to moje zdanie, piszcie swoje w komciach. :)
Na sam koniec chciałabym podziękować za wszystkie wyświetlenia, komentarze, miłe słowa. To naprawdę wiele dla mnie znaczy! Jeżeli jesteś nowym czytelnikiem na blogu, zachęcam do zaobserwowania bloga lub podania swojego username w zakładce Informowani. Proszę was także o komentarze. One są naprawdę bardzo ważne dla mnie.
Mam też dobrą wiadomość. And I survived jest już na Wattpadzie, znajdziecie go tu: KLIK
Love ya all
Minette
Dobra, więc Yhm. Jprdl. Kocham ciebie i twoje wszystkie rozdziały. Jesteś po prostu...kocham cię. Jestem ciekawa kto za nimi jechał. Naprawdę. Ash jest po prostu cudowny, Luke tak samo, a Calum <3. Ygh, nic nie powiedział (chyba, czytałam to wczoraj, a rodzice przy okazji wyłączyli neta :p) a ja już się zakochałam, dosłownie. Postawa Daniela mówisz...nie wiem, ale no nie wiem. Co jak co, ale Dee dobrze chyba zrobiła, bo gdyby dała spokój, nie byłoby takiej zarąbistej sytuacji z Lukiem. OMG, kocham go. Jego teksty i wgl, no cudo <3. Rozdział super, no i bez przesady, już nie takie flaki z olejem. Ja nawet takie mogłabym czytać! Przynajmniej są takie, że da się je czytać. Więc to dobrze przyrządzone flaki z olejem xd. Muzyka gites, nastrój jest, więc OK. Muzyka daje fajny klimat, więc możesz ją dawać, a ten kto nie będzie jej chciał, po prostu nie włączy. ŁATWE NIE? Dobra, rozpisałam się, nie będzie ci się chyba chciało tego czytać, więc WENY, KOCHAM CIĘ I PODRAWIAM KOCHANIE!
OdpowiedzUsuńNightmare xx
Rozdział jest ajdajhddsj ♥ Po kolei ... Luke po prostu ... kocham go XD Uważam, że Dee bardzo dobrze zrobiła broniąc Marco. Co do Daniela ... to trochę mnie zdenerwował ... jego siostra była w takiej sytuacji, a on nic. Muzyka jak najbardziej może być :D Uwielbiam czytać gdy leci muzyka pasująca do rozdziału ♥ Nareszcie opowiadanie jest na Wattpadzie! Czekałam na to, heh ♥ XD To chyba na tyle ... czekam na kolejny rozdział xx - C.
OdpowiedzUsuń